* Opis | Moje przejazdy "Krwawą Pętlą" | |
* Mapa szlaku | ||
* Problemy nawigacyjne | ||
* Zmiany przebiegu | ||
* Przewodnik z 2015r |
Na początku drugiej dekady XXI w. kiedy sporo jeździłem po górach, zacząłem szukać na forach rowerowych singletrack'ów (wąskich, krętych ścieżek najczęściej leśnych) koło Warszawy, aby potrenować czy w tygodniu, czy w weekend, kiedy nie pojechałem w góry. W ten sposób natrafiłem na informację o rzece Mieni (4 km szlak nad rzeką Mienią jest fragmentem Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej), w ten sposób trafiłem też na szlaki w lasach Chotomowskich i na szlaki w Mazowieckim Parku Krajobrazowym na wysokości Falenicy.
Około początku 2012 roku dalej szukając na forach ciekawych szlaków koło Warszawy natknąłem sie na forum na tajemnicze hasło "Krwawa pętla - 240km w 24 godziny", hasło działające na wyobraźnie. W 2012r. zdarzało mi się przejechać już ponad 200 km w czasie do 14 godzin. Wbiłem sobie do pamięci i czekałem na wolny termin, kiedy się będę mógł przejechać tę trasę. W długi weekend sierpniowy, 15 sierpnia wypadał w czwartek, nie miałem planów wyjazdowych (liczyłem, że uda mi się dostać na jakiś z listy rezerwowej), zatem stwierdziłem, że czas zmierzyć się z "Krwawą Pętlą".
W środę 14 sierpnia, Do wieczora, czekałem na informację, że ktoś zrezygnował z wyjazdu. Po 18 stwierdziłem, że przygotuje rower na ciężką trasę. Miałem plan wyjechać o 4 nad ranem, jednak z rowerem zeszło mi się dłużej niż myslałem i nie chcąc zarywać nocy przed wyzwaniem, położyłem się spać i na trasę wyruszyłem dopiero po 8 rano.
Na miejsce startu wybrałem PKP Rembertów, ze względu na bliskość od miejsca zamieszkania. Godzinę wybrałem też na zasadzie : "ruszam tuż przed świtem", a dokładnie o wschodzie słońca miałem się zameldować na trasie (od domu do trasy miałem 6 km). Zdecydowałem się jechać na południe czyli trasę zrobić zgodnie ze wskazówkami zegara. Do dyspozycji miałem gpx na smartfona i mapę papierową, a także powerbank.
Ten odcinek praktycznie nie był znakowany, po za kilkoma fragmentami odcinek przez wiele kilometrów nie znakowany. W Rembertowie przejechałem na podstawie mapy, już wiem, że wtedy błędnie jechałem ulicą Płatnerską, szlak prowadził lasem obok drogi, gdyż na mapie ze względu na skalę znaki szlaku nachodziły na ulicę. Pierwsze poważne kłopoty nawigacyjne pojawiły się w okolicach Jagielońskiej w Wesołej. Jest tam piaszczyste podejście pod wydmę, przez i na szczycie obok pomnika rozchodzą się szlaki zielony i czerwony, przy czym czerwony był źle oznakowany wskazywał na kierunek prostopadły do właściwego kierunku. Tam zszedłem z roweru i pieszo obkrążyłem górę. Po kilkunastu minutach udało mi się znaleźć, drogę, która mogła odpowiadać czerwonemu szlakowi i pojechałem nią, na szczęście pojawił się znak szlaku. Po przejściu na drugą stronę ulicy Czecha dalej nawigowałem się szlakiem zielonym, który pokrywał się z czerwony (brak oznakowania czerwonego, oznakowanie zielonego bardzo dobre). W Mazowieckim Parku Krajobrazowym znakowanie szlaku było dobre, dodatkowo ten teren dokładnie znałem i jechałem na pamięć. Bez większych przeszkód dojechałem do Mądralina. Problemy zaczęły się w Mądralinie, najpierw złe oznakowanie na ulicy Żabiej. W okolicach Europejskiego Centrum Zdrowia, szlak jest bardzo zawiły i oczywiście brak oznakowania spodował, że ominąłem fragment szlaku, po czym wjechałem na niego pod prąd. Zrobiłem koło i straciłem kilkanaście minut na poszukiwanie dalszego ciągu. W okolicach torów kolejowych szlak był całkowicie zarośnięty, dlatego też, błądząc znowu jechałem drogą, a nie ścieżką obok (droga była piaszczysta, ścieżka była ubita). Dopiero przejechanie torow kolejowych poprawiło sprawę.
Na tym odcinku, nie mogę teraz zlokalizować dokładnego miejsca, miałem wypadek. Wyjechałem z zakrętu pod słońce i zanim odzyskałem widzenie byłem jakieś 5 metrów przed kanałem wodnym o szerokości pół metra. Zdecydowałem się przeskoczyć go. Niestety tak się niefortunie złożyło, że nie udało mi się. Gorzej ten rów okazał się być głęboki. Kierownicą uderzyłem w ziemię, i z dużą siłą twarzą w ziemie - okulary dosłownie wbiły mi się w twarz. Trzymanie okularów zerwało mi skórę na nosie, a z jednej strony szkło ucieło mi połowę brwi, która strasznie krwawiła. Dodatkowo zbiłem miesień prawego uda, który z każdą kolejną dekadą kilometrów dawał o sobie coraz bardziej znać.
Od Zalesia do Łbiska szlak, był dobrze znakowany. W Łbiskach miałem wątpliwość czy dobrze jadę, bo jechałem po wodzie, na którą rzucone były palety i to wyglądało jak pastwisko. W lesie Pecherskim, musiałem bardzo uważać, żeby nie zboczyć ze szlaku. Dodatkowo w pewnym momencie droga zamienia się w groble poprzecinaną kanałami z wodą. Jechałem za dnia i mogłem tych pułapek uniknąć. Dalej szlak jest prosty. Jedynie w Głoskowie Zielonym trzeba było uważać, a tak szlak prowadzi głównie prosto. Przed Głoskowem wybrałem drogę aby dojechać do ulicy, a szlak prowadzi ścieżką. Spore problemy miałem w Woli Prackiej. Tam jest dziwnie, jest aleja drzew, która zarosła i nie da się nią przejechać, ale na przemian z jednej lub z drugiej strony jest droga polna, którą jechałem. Jak zwykle przy lini wysokiego napięcia było złe oznakowanie i znowu źle pojechałem. Musiałem się wracać i szukać prawdidłowej drogi. Kolejne problemy nawigacyjne pojawiły się za cmentarzem Południowym. W lasach Sękocińskich najpierw przejechałem skręt w Sękocinie Starym, a później szukałem ścieżki po drugiej stronie drogi DK7. Niedaleko ulicy Braci Wagów, znowu źle pojechałem, ale droga, którą wybrałem po kilkuset metrach znowu łączyła się ze szlakiem. Dotarłem do DK8 przeszedłem na drugą stronę i ruszyłem dalej. W lesie Komorowskim, znowu jechałem drogą mimo iż szlak prowadzi ścieżką obok. Blisko Komorowa, znowu pojawiły się problemy nawigacyjne i znowu pojechałem naokoło drogą zamiast ściężką. Kolejne problemy nawigacyjne pojawiły się w Popówku niedaleko stowarzyszenie jeździeckiego "Szarża". Kolejna przeprawa przez podmokłą łąkę, i przez brud rzeki Zimna Woda (w 2015 odkryłem mostek 100m od szlaku, którego nie widać go z brodu). Do Podkowy Leśnej dotarłem już po znajomej drodze.
Ten fragment przejechałem bezproblemowo. Większych problemów z nawigacją nie miałem, a nawierzchnia była głównie asfaltowa lub ubita. Jedyne problemy to przejście przez tory lini Warszawa - Poznań, gdzie chwilę mi zajęło znalezienie dogodnego miejsca do przejścia.
W Zaborowie skończył się szlak Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej i zaczynały się szlaki Kampinowskiego Parku Narodowego. Przez całą puszczę nie było problemów ze znakowaniem szlaków. Jedyny problem to, że w momencie kiedy dojechałem do Zaborowa skończył się dzień. Po krótkim odpoczynku zrobiło się naprawdę ciemno, a przede mną ponad 40 km lasu. Mimo iż miałem czołówkę i lampkę rowerową, to wielu miejscach jechałem na wyczucie, jak zmieniał się hałas wytwarzany przez koła, znaczy, że zjechałem ze ścieżki. Z dużą ulgą opuszczałem kampinos. Było jeszcze ciemno, gdy wjechałem do Grochali. Tam mnie zaatakowała sfora psów. Uciekłem im, ale 35 km/h przez kilkanaście minut mocno zubużyło moje zapasy energi. Dalej jedzie się wzdłuż Wisły. Była jeszcze mgła, sprawdziłem temperaturę, było tylko 5 stopni, a ja tylko krótkie spodenki i podkoszulka na krótki rękaw. Dosłownie szczękałem zębami. Dojeżdżając do Modlina byłem mocno wyczerpany. Dojeżdżając do przejazdu zobaczyłem, że zamykają się szlabany. Stanąłem na pedały aby zdążyć przejechać, i wtedy pękł mi łańcuch. Nie wziąłem ze sobą skuwacza do łańcucha (mocno ograniczałem rzeczy - nie wziąłem żadnych kluczy zawsze 500 gram mniej, poza tym do wymiany dętki). Przyjąłem to z ulgą, ledwo dotarłem do stacji PKP. Tam miałem około godziny do pociągu. W międzyczasie zeszło słońce i trochę mniej ogrzało i siły zaczęły wracać.
Zostało mi około 60km i 4 godziny, być może udałoby mi się skończyć kilka minut przed limitem, tylko przede mną były lasy chotomowskie, gdzie z pewnością bym zgubił kilkukrotnie zgubił szlak. Dalej w lasach Marecki najgorszy fragment to Horowe Bagno, gdzie sporo czasu bym stracił na nawigacji, ale pewnie mając godzinę do końca pojechałbym drogą pożarową (około 3 km od właściwego szlaku).
Nie udało mi się przejechać trasy, gdyż ponad sześć godzin z dwudziestu straciłem na przerwy, większość na szukanie szlaku. Sporo czasu straciłem też w Puszczy Kampinowskiej - nocna jazda przez las mocno mnie spowolniła (jechałem prawie 50% wolniej niz na innych odcinkach). Po nieudanej próbie stwierdziłem, że oprócz przygotowania fizycznego, muszę dokładnie zaplanować trasę i przygotować się też nawigacyjnie.
Po powrocie do domu wziąłem prysznic i poszedłem jak gdyby nic do pracy, stwierdziłem, że następnym razem będę musiał podkręcić tempo, gdyż wogóle nie odczułem tego dystansu. Bardziej pokonało mnie zimno niż zmęczenie fizyczne.
Po nieudanej próbie został mocny niedosyt. Następną zimą kiedy podjąłem 3 próby przejechania pętli zimą rowerem. Każdą zaczynałem w innym miejscu i kierowałem się w innym kierunku. Zawsze startowałem w okolicach 3 w nocy i zima i szlak pokonywało mnie często po 16 - 20 godzinach, po przejechaniu około 100km. Po tych próbach do realizacji musiałem czekać ponad 2 lata.
W tych latach nie podejmowałem próby przejechania pętli, ale niektóre fragmenty przejeżdżałem nawet 10 razy w roku. Generalnie można powiedzieć, że każdy fragment pętli został conajmniej raz przeze mnie przejechany. W tych latach, też po wystartowaniu oficjalnego wyścigu sporo zaczęło się zmieniać na szlaku. Szlak nie tylko dostał nowe oznakowanie, ale także w wielu miejscach nowy ślad. W lasach Mareckich zamiast dotychczasowych poprzecznych wąskich rowów (30 cm głębokości, 50cm dlugości) z wodą na grobli położono rury i zasypano ziemią - w ten sposób nie trzeba pokonywać już rowów. W Zalesiu szlak poprowadzono mostem drogowym nad Zieloną, a nie tak jak dotychczas przez rzekę. Takich zmian jest sporo, zajrzyj na zmiany przebiegu. W lasach Chojnowskich drogi leśnie wzmocniono kruszywem. W niektórych miejscach zarośnięte ścieżki zaczęto karczować, tak aby było łatwiej uczestnikom wyścigu.
Tym razem sporo czasu poświęciłem przygotowaniom nawigacyjnym, do czerwca większość odcinków miałem przejechanych conajmniej 3 razy. Zmieniłem też podejście do rzeczy, które brałem na rower. Wziąłem dwie dętki, klucze pełen zestaw. Inaczej też się ubrałem - tym razem mimo lata postawiłem na długie spodnie, koszulkę z krótkim rękawem, ale na to założyłem lekką bluzę na długi rękaw. Stwierdziłem, że wole się pocić niż zmarznąć. Sporo czasu zajęło mi wybranie dogodnego miejsca startu i godziny startu. Wbrew pozorom jest to ważne. Najdłuższy dzień ma prawie 17 godzin do tego można dorzucić po pół godzinie po zmroku i przed świtem, kiedy jest jeszcze akceptowalnie jasno (w zależności od zachmurzenia), to jest 18 godzin. Ja liczyłem na 20-22 godziny jazdy, zatem to jest od 2 do 4 godzin jazdy nocnej. Zatem trzeba wybrać tak aby w nocy jechać w miarę łatwym odcinkiem. Wybrałem PKP Piaseczno, start o 22.00. Nocny odcinek wziąłem jako pierwszy, kiedy jest się wypoczętym. Dodatkowo do świtu jest 5 godzin, czyli można przejechać około 60-70 km, a od Zalesia sytuacja wygląda tak: 40km do Podkowy Leśnej, gdzie kolejne 30 km prowadzi przez pola (najdłuższy bezleśny odcinek). Dodatkowo te pierwsze 30 km lasu to tak naprawdę kilka km lasu, i kilka km miejscowości. Dodatkowo stwierdziłem, że nocny odcinek przejedziemy razem, a później nad ranem każdy swoim tempem. To rozwiązanie sprawdziło się, udało mi się skończyć pętlę mimo sporych niedogodności. O tym więcej w podsumowaniu.
Wystartowaliśmy o 22.53 z spod dworca PKP Zalesie Górne w piątek 19 czerwca. Ruszyliśmy w 5 osób : ja, Ewa, Edyta, Mateusz i Grzesiek. Opóźnienie wynikło z mojego powodu. Miałem dojechać do Zalesia pociągiem, niestety spóźniłem się i musiałem pojechać samochodem. Na starcie zrobiłem już 15 km i to szybkim tempem. Jak później się okazało, to było bardzo dobre rozwiązanie.
Zgodnie z planem odcinek do Podkowy Leśnej (~40 km) mieliśmy jechać razem. I tak było. Nie odbyło się bez incydentów. Na początku jeszcze w Zalesiu Ewa, Edyta i Grzesiek zgubili nas (mnie i Mateusza), ale zaraz się odnaleźliśmy. Kolejnym incydentem to była kąpiel błotna Mateusza, Ewy na 5 km. Mnie na szczęscie udało się nie skąpać, chociaż zsunałem się tylnym kołem do głębokiej kałuży, ale udało mi się wyjechać. Jedyna 'strata' to właśnie wypłukałem sobie łańcuch ze smaru i jak zaczął skrzypieć po kolejnych 50 km nie miałem czym go nasmarować. Na 20km złapałem gumę w przednim kole. Wymieniliśmy dętkę i dalej do Brwinowa dojechaliśmy dalej bez większych przygód. Po postoju kilkuminutowym opuściłem ekipę zgodnie z planem i pojechalem dalej, gdzie okazało, że znowu mam mało powietrza i wymieniłem dętkę.
Było około 3 gdy wyjechałem na równiny. Po 10km jak rozstałem się z ekipą, znowu powietrze mi zeszło z przedniego koła. Czekałem kilkanaście minut na ekipę, bo coś Grzesiek wspominał o łatkach, a ja już dodatkowej dętki nie miałem. Ddokładnie sprawdziłem oponę, a także dętkę. Po kilkunastu minutach, gdy nie nadjeżdżali złożyłem z powrotem dętkę, napompowałem i ruszyłem dalej. Co 20-30 km musiałem stawać na 5 minut i dopompowywać koło. Przez Kampinowski Park Narodowy przejechałem bez przygód. Trochę wolniej niż zamierzałem, ale nie było nikogo, kto dyktowałby mi tempo. Miesiąc wcześniej, tak się złożyło, że w ramach treningu robiłem ten odcinek mając już 130 km (głównie po asfaltach) przed wjazdem do puszczy. Byłem z Magdą, która dopiero zaczynała trasę i wtedy przejechaliśmy ten odcinek w niecałe 6 godzin.
W Chotomowie zrobiłem pierwszy postój przy sklepie, zakupiłem super klej, wodę, coś do jedzenia. Tym razem wyjąłem 3 dętki (również tą z koła), oceniłem, która najbardziej się nadaje do sklejenia. Udało mi się, ostatni raz napompowałem podczas tego przejazdu koło. Powietrze zeszło, ale dopiero w niedzielę nad ranem. Sam odcinek przejechałem bez problemu. W okolicach Góraszki pomyliłem drogi. Od razu poznałem, ze jadę nową drogą i wróciłem się z 400m do skrzyżowania i skręciłem w właściwą drogę. Jechałem tempem w okolicach 18-20km/h. Już nad Mienią czułem zmęczenie, ale sam odcinek na Mienią pokonałem w 14 minut, a wiem, że rekordy są w granicach 10-11 minut. Do tego momentu miałem bardzo dobry czas. Gdy przekroczyłem 200 km, nie było chyba jeszcze 13 w południe, ale od tego momentu nastąpił poważny kryzys. Najpierw o sobie dały znać mięśnie. Straciłem w nich moc - normalnie pedałować dałem radę, ale już najmniejsze wzniesienie, czy droga lekko piaszczysta i już musiałem prowadzić rower. Dodatkowo zacząłem wymiotować wodą i nie mogłem się napić, bo od razu miałem odruchy wymiotne. gdyby nie bylo południe zakończyłbym tę trasę. A tak zdecydowałem jechać dalej.
Zgubiłem drogę, ale natychmiast poprawiłem błąd (po 20 m). Przy Centrum Edukacji gdy ścieżka prowadzi na górę wydmy, już prowadziłem rower. W ciągu kolejnych 3 km trzy razy prowadziłem rower, na piaszczystej drodze i znowu kiedy szlak prowadzi na górę wydmy. Przed Pogorzelą prowadziłem rower na piaszczystej drodze za słupem energetycznym i wprowadzałem rower na nasyp dawnej kolejko wąskotorowej. Od Pogorzeli do Góry Kalwarii jest prawie 30km drogi ubitej lub asfaltowej, z małymi wyjątkami. Między Pogorzelą a Janowem jest odbicie z drogi na bunkry. Fragment około 3 km przeprowadziłem rower po piachach Dąbrowej Góry. Przy Kępie Nadbrzeskiej na wale miałem do pokonania 2.7 km jazdy po trawie wysokiej na półtora metra. Na szczęscie ktoś przede mną przejechał, ale i tak prędkość wahała się w granicach 2-4km/h. W Górze Kalwarii poprowadziłem rower pod skarpę. Za Górą Kalwarią, za przejazdem kolejowym na piachach znowu prowadziłem rower przez około 500m. Do końca już z roweru nie zszedłem. Dojechałem do stacji dokładnie w 20 godzin.
Zakończyłem o 18:53 (stoper zatrzymałem dokładnie na 20:00:03) i od razu musiałem się schować pod dach. Bo nastąpiło oberwanie chmury. Spakowałem rower do samochodu na raty: najpierw plecak, później kask i gadżety elektroniczne, rama i na końcu koła. Wskoczyłem do samochodu i czekałem pół godziny aż przejdzie deszcz. Nie czułem się na siłach, aby jechać samochodem w taki deszcz, jednak jak się dowiedziałem, że w Warszawie świec słońce to ruszyłem powoli. Koło Piaseczna przestało padać.
Udało mi się przejechać, gdyż na końcu zostawiłem sobie w miarę prosty odcinek, a dodatkowo był środek dnia. Gdyby był już wieczór, pewnie bym przerwał jazdę. Moja koleżanka, która wystartowała o 4 nad ranem z innego miejsca, zrobiła tę trasę 23 godziny, mimo iż miała dużą lepszą kondyncję ode mnie. Ta różnica wynikła głównie z Kampinowski Park Narodowy i Lasy Chotomowskie robiła w nocy. Nie dość, że spadło tempo, gdyż doszło zmęczenie, plus do tego koncetracja aby nie wpaść na drzewo, też sporo kosztuje energii, dotego nałożyły się problemy nawigacyjne.
Być może spróbuje zrobić trasę w odwrotnym kierunku niż wskazówki zegara jako trening przed "Wisłą 1200"